Nadzieja, że wszystko co złe już za nami zawsze w którymś
momencie bierze górę i tak jest również tym razem. Chyba jestem przesądna i
dlatego wierzę, że magiczna liczba 13 jaką posiadał ten zakończony stary rok,
zakończył nasze największe problemy i od nowego roku wszystko zacznie się układać,
choroba już więcej nie zapuka do naszych drzwi, a Łukaszek nareszcie zacznie
zapominać szpitalną traumę i w zdrowiu zacznie cieszyć się beztroskim
dzieciństwem. I to jest nasze jedyne i największe marzenie na nowy 2014 rok!
Jaki więc był ten 2013 rok ?
Rozpoczął się zwyczajnie, od czekania na termin przyjęcia do
szpitala, na kolejny zabieg. Mijały kolejne miesiące, ustalone terminy zaczęły
się zmieniać, przesuwać, a ostatecznie zostały odwołane….Były nerwy, niepokój,
strach o życie dziecka, jednak jak się później okazało nie ma tego złego, co by
na dobre nie wyszło… Dziś z perspektywy czasu, możemy z pełną
odpowiedzialnością powiedzieć, że dobrze
się stało, że ośrodek w Łodzi nie podjął się kontynuacji leczenia Łukaszka.
Dzięki temu podjęliśmy najlepszą w życiu decyzję, oddając serduszko Łukaszka w
cudowne ręce prof. Malca.
To był trudny czas. Decyzja jaką podjęliśmy początkowo nie
była łatwa, obawialiśmy się wielu rzeczy: odległość od domu, bariera językowa,
jednak najbardziej przerażała nas kwota jaką musieliśmy w krótkim czasie
zdobyć, aby ratować nasze dziecko. Wiedzieliśmy, że nie jesteśmy w stanie sami
pokryć kosztów operacji. Mimo wszystko podjęliśmy to wyzwanie, mając nadzieję, że
z pomocą dobrych ludzi uda nam się zdobyć potrzebną kwotę. Nie pomyliliśmy
się!!! W niewiarygodnie krótkim czasie udało się zgromadzić kwotę 36 500 euro i mogliśmy w napięciu oczekiwać na wyznaczenie terminu operacji !
Na zawsze pozostaniemy wdzięczni wszystkim, którzy w tamtym
czasie okazali nam swoją pomoc i zaangażowanie. To właśnie dzięki takim osobom
jak wielu z Was nasz synek otrzymał swoją szansę na życie!
W ostatnim tygodniu listopada stawiliśmy się w niemieckiej
klinice, aby kolejny raz zawalczyć o nasze serduszko, a 28 listopada Łukaszek
wygrał walkę o swoje życie. Dwa tygodnie później wróciliśmy szczęśliwie i bez
żadnych powikłań do domu :)
Po kilkudziesięciu pobytach w Polskich szpitalach i
kilkunastu operacjach naszego synka, to co widzieliśmy i przeżyliśmy w
niemieckiej klinice było i jest dla nas do tej pory niezwykłym doświadczeniem.
Jeszcze nigdy operacja serca nie trwała tak krótko, a dochodzenie do zdrowia
nie odbywało się tak szybko. Po raz
pierwszy mogliśmy być obecni przy Łukaszku
nieustannie, przez co stres dziecka był ograniczony do minimum. Po raz pierwszy
nie było komplikacji i powikłań. Nie wiedzieliśmy, że tak można. Po
doświadczeniach w Polsce, a przeszliśmy tu pięć operacji serca, byliśmy
przekonani że dzieci po takiej operacji niezależnie od jej przebiegu, muszą
przyjmować pawulon, morfinę, relanium…., leżeć kilka dni pod respiratorem, często
podłączone do sztucznej nerki lub płuco – serca, po czym kolejnych kilka
tygodni, walcząc z zagrażającymi życiu powikłaniami, pokonując infekcje bakteryjne,
które są u nas plagą, powoli, małymi kroczkami odzyskiwać siły, aby po
miesięcznej lub nie rzadko i dłuższym pobycie w szpitalu, wrócić do domu. Myśleliśmy,
że tak musi być, że inaczej po tak ciężkiej operacji serca po prostu nie
można…w końcu Polska to wydawałoby się cywilizowany kraj….
Tymczasem w niemieckiej klinice, po raz pierwszy nasz pobyt
w szpitalu był tak krótki i po raz pierwszy również my rodzice byliśmy
potraktowani jak ludzie… Nauczeni w polskich szpitalach tułaczki i skrajnie
złych warunków bytowych oraz traktowania
przez większość personelu jak „ zło konieczne”, tam w Munster chwilami czuliśmy
się zawstydzeni sami przed sobą, że w czasie kiedy nasze dziecko przebywa w
szpitalu na bardzo trudnej i ważnej operacji, my wysypiamy się w wygodnym
łóżku, jemy smaczne i regularne posiłki, korzystamy z czystych i w pełni
wyposażonych kuchni i łazienek i nie dzielimy pokoju z kilkoma, wymieniającymi
się co kilka dni z kolejnymi obcymi osobami.
To oczywiste, że nie to jest w tym wszystkim ważne, nie dla łóżka,
jedzenia czy czystej łazienki tam jechaliśmy, jednak miło że pomyśleli tam o
wszystkim….
To niezwykłe, żałosne i smutne, że zaledwie kilkaset
kilometrów dalej jest miejsce, gdzie służba zdrowia, metody leczenia, sposób podejście
do pacjenta jest tak bardzo inne, że lata świetlne dzielą nas od nich…
Po wszystkim co przeżyliśmy i zobaczyliśmy tu i tam, tym
bardziej smutne i bulwersujące są chwile, kiedy w gazecie lub telewizji
pojawiają się kolejni profesorowie, którym własna ambicja nie pozwala przyznać,
że są lepsi od nich, a jeżeli już nie potrafią się do tego przyznać, to szkoda
że nie potrafią chociaż milczeć i nie opowiadać bredni, że rodzice kłamią w
apelach, że w Polsce z powodzeniem operuje się wszystkie wady lub że Niemcy
robią biznes i dlatego za pieniądze biorą wszystkie dzieci bez wyjątków, aby
zasilać swoją służbę zdrowia. Takie wywiady oburzają i wyrządzają dużą szkodą
rodzicom walczącym o życie swoich dzieci. To nie znaczy, że w Polsce nie leczą,
bo leczą, ale z całą pewnością nie wszystkie wady i nie każde dziecko…
Nasze dziecko, jak również wiele innych, które znamy
osobiście są tego najlepszym przykładem.
Dzięki naszej decyzji, a Waszej pomocy Łukaszek otrzymał swoją szansę i ŻYJE !!!
Dzięki naszej decyzji, a Waszej pomocy Łukaszek otrzymał swoją szansę i ŻYJE !!!
Dzięki metodzie jaka operuje prof. Malec, wszystkie dzieci
po operacji Fontana wróciły do domu, tymczasem z polskich ośrodków kardiochirurgii
w dalszym ciągu, co jakiś docierają do
nas smutne wieści o kolejnych dzieciach, które po operacji Fontana do swoich
domów już nigdy nie powrócą….Dlaczego więc metoda leczenia, jaką stosuje prof.
Malec jest wciąż niedostępna w Polsce? Dlaczego nikt z Polskich lekarzy nie
szkoli się, nie uczy skutecznie ratować naszych dzieci? Dlaczego media nie
nagłaśniają tej bulwersującej sprawy, tylko wciąż jest przyzwolenie na osobiste
rozgrywki niektórych z naszych lekarzy, dla których ambicja jest ważniejsza niż
życie naszych dzieci!
Łukaszek przeszedł pomyślnie Fontanę, wróciliśmy do domu, to
najważniejsze
Jednak ta decyzja ma swoje konsekwencje. Nasz wyjazd do
prof. Malca do Munster, nieoficjalnie, ale zamknął nam drzwi do ośrodków
kardiochirurgii w Polsce.
Lekarze kardiolodzy leczący w polskich ośrodkach, to
zazwyczaj wspaniałe i oddane osoby, jednak nie możemy oczekiwać od nich, że będą
ryzykować swoją pracą. Wielu profesorów w niektórych Polskich ośrodkach
kardiologii jest niestety bardzo zawistnych
i ambicjonalnych, a mali pacjenci prof. Malca nie są przez nich mile
widziani na szpitalnych oddziałach.
Planowane leczenie serduszka Łukaszka jest zakończone, ale nie
możemy zapomnieć, że żyje On tylko z połową serduszka i nikt nie da gwarancji
jak długo organizm naszego dziecka będzie radził sobie z taką sytuację i kiedy
potrzebna będzie kolejna interwencja. Na tę chwilę życie Łukaszka, jest
uratowane. Ale nie jest to wyleczone serce, a jedynie przerobione tak, aby mógł
dorastać i w miarę komfortowo żyć. Zrobione jest wszystko, co medycyna na dzień
dzisiejszy oferuje. Przy takiej wadzie serduszka nie ma reguły. Jedni z połową
serca spokojnie żyją wiele długich lat i nic się nie dzieje, inni dużo szybciej
potrzebują pomocy. Potrzebne mogą być
kolejne cewnikowania serca, w
przyszłości może okazać się niezbędna kolejna operacja lub w ostateczności
nawet przeszczep serca! Co wtedy? Gdzie
szukać pomocy? Być może w nagłej potrzebie nie odmówią nam pomocy w polskich
ośrodkach, tylko czy potrafilibyśmy zaufać komuś dla kogo, jak się okazało życie
naszego dziecka wcale nie jest wartością najwyższą? Dlatego dziś, mimo ogromnej
nadziei, że serduszko Łukaszka będzie już zawsze działać, wiemy, że gdyby
zaszła potrzeba w sercu coś poprawić, zwrócimy się ponownie o pomoc do prof. Malca,
tylko Jemu potrafilibyśmy zaufać….
Prawie cały 2013 rok był więc pod znakiem operacji FontanaJ
Nie zabrakło też innych mniejszych i większych problemów. Oczekując na
kwalifikację do operacji Łukaszka, czekaliśmy również na wynik badania
histopatologicznego jednego z nas. Wizja tego, że być może przyjdzie nam
zmierzyć się z kolejną ciężką chorobą była w którymś momencie ponad nasze
siły…Na szczęście, po kilku tygodniach nerwowych oczekiwań przyszedł wynik i
cała historia zakończyła się na strachu. Mamy więc nadzieję, że tak już
pozostanie na zawsze i kolejna ciężka choroba nigdy więcej nie poprosi o żadnego z nas….
Łukaszek każdego dnia
wraca do pełni sił. Droga nie jest zupełnie prosta, bo mimo że ostatnią
operację przeszedł wspaniale, była to jednak bardzo poważna operacja na
otwartym sercu, do tego czternasta w Jego życiu! Organizm potrzebuje więcej
czasu na całkowite dojście do siebie, a rozchwiane po raz kolejny emocje
jeszcze więcej... Do tego dochodzą powtarzające się co jakiś czas bóle głowy,
przez co stale musimy być gotowi na kolejny pobyt w szpitalu. Zastawka, którą
Łukaszek ma w głowie, po ostatniej operacji serca, która zmieniła ciśnienia w organizmie może wymagać
przestawienia. Oby tylko, w razie potrzeby udało się przestawić ją z zewnątrz,
bez ingerencji chirurgicznej.
Efekt operacji serca
jest widoczny. Łukaszek jest dotleniony, ma dużo więcej siły, energii. Nie
męczy się, nie ma zadyszki. Ma różowy kolor skóry i paznokci! Cały organizm
jest teraz zdecydowanie bardziej wydolny, dlatego jak tylko Łukaszek będzie
gotowy rozpoczniemy rehabilitację. Czeka nas długa i ciężka praca. Długotrwałe
leczenie, miesiące spędzone w szpitalnym
łóżeczku, ilość przebytych zabiegów, powikłań, przyjętych leków, cierpienia i
stresu sprawiły, że rozwój Łukaszka różni się od zdrowych rówieśników. Teraz,
kiedy serduszko już „ wyremontowane” pora nadrabiać stracony czas. Łukaszek za
kilkanaście dni skończy pięć lat, a w opinii neurologa do siódmego roku życia
można wypracować z dzieckiem naprawdę dużo, po tym czasie utrwalają się często
bezpowrotnie pewne trudności i zachowania. Jeżeli teraz rozpoczniemy intensywną
rehabilitację, Łukaszek ma szansę za dwa lata rozpocząć edukację szkolną. Nie
możemy tej szansy zaprzepaścić!
Jedyny ośrodek, który w naszym mieście w ramach NFZ oferuje
terapię integracji sensorycznej, terapię
z pedagogiem, neurologopedą - czyli wszystkie
te, których Łukaszek po potwierdzeniu przeprowadzoną diagnozą wymaga jak najszybciej - wpisał nas na listę oczekujących. Jesteśmy na
15 miejscu, a to w praktyce w/g osób tam pracujących
oznacza, że nasza kolej na rozpoczęcie terapii przyjdzie za dwa do trzech lat !!!
oznacza, że nasza kolej na rozpoczęcie terapii przyjdzie za dwa do trzech lat !!!
Jeżeli więc będziemy czekać w tej kolejce, stracimy na
zawsze szansę!
Jedyne na co możemy liczyć, to skierowanie z poradni
psychologiczno – pedagogicznej na jedna darmową godzinę lekcyjna, raz w tygodniu
pracy z pedagogiem w ramach wczesnego wspomagania rozwoju. To bardzo mało….
Dlatego wszystkie terapie musimy organizować prywatnie. W takiej sytuacji
bezcenne są dla nas środki zgromadzone w ramach 1% podatku. Środki te trafiają
na fundacyjne subkonto Łukaszka , gdzie na podstawie faktur rozliczane są i
zwracane nam wydatki poniesione na leczenie i rehabilitację dziecka. Bez tych
środków bardzo ciężko byłoby nam planować dalsze kroki, a wiele z niezbędnych
terapii, ze względu na bardzo wysokie koszty byłyby dla nas nie osiągalne. W
dalszym ciągu utrzymujemy się z jednej pensji. Dlatego jeżeli nie ma wśród
Waszych bliskich lub znajomych osoby, której przekazujecie swój 1 %, będziemy
niezmiernie wdzięczni jeżeli rozliczając w tym roku PIT podarujecie go naszemu
Łukaszkowi.
c.d...