niedziela, 7 września 2014

WAKACJE 2014 - emocji ciąg dalszy....



Tegoroczne wakacje szczęśliwie dobiegły końca. Nie były takie jak sobie planowaliśmy. Może dlatego, że mieliśmy nie planować? Miały być intensywne, ale spokojne. Takie nie były.  Stres i nadmiar złych emocji, który od sześciu lat jest naszą codziennością, coraz widoczniej odciska się na całej rodzinie, pozostawiając ślad na naszym zdrowiu pod wieloma względami i nie tylko…Nasza rodzina potrzebowała odpocząć, a wciąż nie jest nam to dane. Chcemy jak najlepiej odnajdować się i funkcjonować w realiach jakich tkwimy, ale już wiemy, że aby to było możliwe same chęci nie wystarczają... Trudna jest codzienność, gdy wokół nadmiar problemów, gdy życie całej rodziny od lat toczy się wokół choroby dziecka. Ciężko zadbać o siebie, wzajemne relacje, kiedy trzeba skupić się na wciąż pojawiających się, kolejnych trudnościach
Dużo się wydarzyło przez ostatnie sześć lat. Dużo się wydarzyło podczas tych wakacji. Niektórych sytuacji nie odwrócimy. Na zawsze pozostaną w pamięci…

10 czerwiec 2014. Tego dnia po raz pierwszy od styczniowego zamknięcia zastawki w główce, u Łukaszka pojawił się ból głowy. Powtórzył się kilka razy w ciągu tego dnia, a w mojej głowie natychmiast zapaliła się czerwona lampka i strach…
 Przed oczami stanęły nasze pierwsze wakacje, sprzed dwóch lat, kiedy po kilku dniach nad morzem, awaria zastawki zamieniła wypoczynek na kolejny stres, cierpienie, niepewność i miesiąc spędzony na oddziale neurochirurgii, gdzie główka Łukaszka była aż trzy razy operowana.
Po tamtych wydarzeniach obiecaliśmy sobie nie planować już nigdy wyjazdów wakacyjnych. W ubiegłym roku trzymaliśmy się tego postanowienia. Przygotowywaliśmy się wtedy do wyjazdu na operację serduszka w Munster i zbiórka pieniędzy na ten cel, zajęła nam całe wakacje. W tym roku, nie miał być to urlop wypoczynkowy, a wyjazd na turnus rehabilitacyjny, a nawet dwa turnusy, u jednego organizatora: CSS Centrum Terapii we Wrocławiu Pierwszy w lipcu dwa tygodnie w Piechowicach k/Szklarskiej Poręby, drugi w sierpniu, dwa tygodnie w Międzybrodziu Bialskim.
Całe cztery tygodnie w górach, miały przynieść korzyści zarówno dla podniesienia odporności przed przedszkolem, jak i rozwój Łukaszka, bo czas na turnusach organizator zapewniał  wypełniony zajęciami i intensywną rehabilitacją…
 Mijały kolejne dni, ból głowy choć krótki i ustępujący po krótkim czasie, pojawiał się każdego dnia, kilkakrotnie. Nie miałam wątpliwości co to oznacza, miałam tylko nadzieję, że sprawcą jest przestawiona zastawka i wystarczy to sprawdzić, przestawić i problem rozwiązany. Wizyta na oddziale neurochirurgii, wykluczyła jednak przestawienie zastawki. Wszystko było na swoim miejscu. Pozostało czekać…Kolejnego dnia oprócz bólu głowy, Łukaszek poskarżył się też na ból zęba. U nas pojawiła się nadzieja, bo przecież od zęba potrafi boleć głowa. A może bardzo chcieliśmy aby tak było…Wizyta u stomatologa potwierdziła, że ząb jest bardzo chory i ze względu na dobro serduszka trzeba go usunąć. Po długich poszukiwaniach gabinetu, gdzie lekarz bez zaświadczenia od kardiologa podjąłby się to zrobić i przy zdecydowanym proteście ze strony Łukaszka pozbyliśmy się sprawcy całego zamieszania. Tak nam się przynajmniej wydawało…
 Dwa dni później, po trzech tygodniach silnych emocji wyjechaliśmy na pierwszy zaplanowany turnus. Trochę za mocno wymęczeni ostatnimi wydarzeniami, żeby mieć odpowiedni nastrój przed taką wyprawą, gdzieś w środku liczyliśmy na to, że wypoczniemy i mimo wszystko będzie to udany wyjazd
Na miejscu trochę pobłądziliśmy szukając naszego ośrodka i kiedy po wjechaniu prawie kilometra pod górę, po leśnej, krętej, stromej ścieżce, dojechaliśmy do budynku, który wyglądem przypominał stare górskie schronisko, a my byliśmy pewni, że zabłądziliśmy całkowicie, okazało się, że dojechaliśmy do celu. Padał deszcz, było zimno. Znaleźliśmy się w środku lasu, w budynku gdzie zapach stęchlizny zapierał dech w piersiach. Pani organizator turnusu zaprowadziła nas do sali, gdzie panował półmrok, a z każdej ściany patrzył na nas wypchany, dziki zwierz. Tam zjedliśmy kolację. Na szczęście nocleg zaplanowany był w budynku obok. Był nowszy, nie śmierdziało stęchlizną, tylko ostrymi środkami czystości. Mimo wszystko staraliśmy się myśleć pozytywnie i nie uprzedzać przedwcześnie. Wzięliśmy zimny prysznic, bo tylko taka woda była w kranie, położyliśmy się spać w pokoju tak zimnym, że ciężko  było zasnąć i myślałam tylko o tym, żeby Łukaszek się nie rozchorował. Następnego dnia, wciąż udając, że nie jest tak źle, pojechaliśmy do sklepu kupić farelkę i czajnik elektryczny, żeby choć troszkę się rozgrzać i nie narzekać. Szukałam pozytywów: Może jest zimno i śmierdzi. Może nie ma dzieci, z którymi mógłby się bawić Łukasz, bo pozostali uczestnicy turnusu, to głównie dzieci z autyzmem. Łukasz nie chce zostać bezemnie na moment, płacze (być może też z zimna) nie ma więc mowy, aby uczestniczył w pełni w zajęciach. Jedzenie koszmarne, z najniższej jakości artykułów. Łukasz prawie nic nie je i się nie dziwię, bo sama mam z tym problem. Na zewnątrz nie ma placu zabaw czy choćby huśtawki lub piaskownicy. Wokół las, strome, kamieniste ścieżki, po których dziecko nawet swobodnie nie może pobiegać. No właśnie jest las i tego się trzymamy. Jesteśmy w górach, w lesie, zmieniliśmy klimat, a o to też nam chodziło i to jest  pozytyw :)
Stresy ostatnich dni, a do tego jedzenie jakim karmiłam się kolejny dzień, mając zalecenie dobrej, zdrowej diety sprawiły, że z dużą siłą wróciły moje problemy zdrowotne. Łukasz też cały czas był nieswój. Płaczliwy, nerwowy. Zdecydowaliśmy się przerwać ten turnus, wrócić do domu i na szczęście. Kiedy kończyliśmy się pakować, Łukaszek zaczął płakać, że boli go głowa. W drodze powrotnej czuł się bardzo źle, właściwie był jakby nieobecny, zemdlony, bardzo marudny, wreszcie zasnął, co mu się nigdy nie zdarza. Pędziliśmy do domu, nie wiedzieliśmy, co będzie kiedy się obudzi. Chcieliśmy już być w domu, blisko Katowic, żeby w razie czego pomóc, bo było jasne, że zastawka w głowie jednak nie działa jak powinna.
Obudził się w lepszym stanie, nie pojechaliśmy tego dnia na oddział, bo telefonicznie skonsultowałam się z lekarzem i kazał czekać do bardziej ewidentnych objawów. Kolejne dni, nie przynosiły poprawy, bóle głowy pojawiały się i mijały, zaczęły też pojawiać się nocą. 10 lipca pojechaliśmy do szpitala. Ustawienie zastawki, było bez zmian, jednak stan dziecka wskazywał, że jest podwyższone ciśnienie śródczaszkowe. Wykonali tomograf, który wprawdzie niewiele wniósł, jednak lekarz zdecydował, że zastawkę przestawi. Z powrotem na takie ustawienie, jakie było przed operacją Fontana. Przedwcześnie ucieszyliśmy się, że po styczniowym zakręceniu jej, jest szansa że uda się w przyszłości pozbyć zastawki z główki, ale najważniejsze było teraz, że wciąż tam była i teraz wystarczyło ją przestawić, bez konieczności kolejnej operacji. Z nadzieją, że to pomoże wróciliśmy do domu. Bóle głowy jeszcze się pojawiały, ale słabsze i z czasem ustąpiły. Mam nadzieję na bardzo długo, jak najdłużej...
Straciliśmy jeden turnus, nie bardzo żałowaliśmy, ze względu na warunki tam panujące, zbliżał się sierpień, a wraz z nim termin wyjazdu na kolejny turnus. Łukaszek czuł się dobrze, lato w pełni (rozpoczęło się w  dniu naszego powrotu do domu) więc cieszyliśmy się, że spędzimy trochę czasu z dala od duchoty w bloku. Przygotowani, spakowani, na drugi dzień rano mieliśmy ruszać w drogę. Zatrzymał nas telefon od organizatora, że z przyczyn od Niego niezależnych, turnus odwołany. Bardzo przepraszał i obiecywał, że zwróci pieniądze nazajutrz, abym mogła z dzieckiem, wyjechać w inne miejsce. Nie była to miła wiadomość, jednak zrozumiałam i zajęłam się szukaniem miejsca na zasłużony wypoczynek, tym bardziej, że Łukaszek nie mógł się doczekać obiecanego wyjazdu na wakacje. Łatwo nie było, bo niemal wszystko do końca sierpnia zarezerwowane, ale udało mi się znaleźć ładne miejsce w Ustroniu. Nie tak daleko od domu, co dla mnie ważne, bo w razie czego można szybko wrócić, a jednak w górach. Właściwie mogliśmy już jechać, ale obiecanych pieniędzy od organizatora odwołanego turnusu wciąż nie było…a nas nie stać było na taki nieplanowany wydatek. Kolejne dni nerwów, telefonów, zwodzenia mnie i obiecywania. Organizator miał zwrócić całą kwotę z odwołanego turnusu oraz obiecał zwrócić część środków, za przerwany turnus w lipcu. Razem kilka tysięcy złotych. Kolejne dni mijały bez zmian, człowiek jak już odebrał telefon mówił, że przelew wysłał, a ja pieniędzy nie miałam. W tym czasie, otrzymałam informację z PFRON, że organizator nie potwierdził udziału Łukaszka w turnusie rehabilitacyjnym, przez co cofnęli nam przyznane dofinansowanie. Wyszło na jaw, że organizator turnusu od dawna wiedział, że turnus się nie odbędzie i świadomie mnie oszukał.
Wreszcie dostałam przelew, który był jednak małą częścią obiecanej kwoty. Suma przelewu wskazywała na to, że zwrócił koszt opłaty za pobyt dodatkowej osoby, jaki ponieśliśmy podczas przerwanego turnusu w lipcu. Za planowany pobyt dziecka z opiekunem nie zwrócił ani grosza. Na turnusie miałam opłacony dwu tygodniowy pobyt z pełnym wyżywieniem, codzienną terapią i dodatkowymi atrakcjami. Zwrócił tyle, że nie wystarczyło nawet na opłacenie kilku dni samego noclegu. Zapewnił, że reszta została wysłana z innego konta, na pewno dojdzie i do dnia dzisiejszego nie doszła. Oszust przestał odbierać telefon, a nawet na jakiś czas wyłączył go całkowicie. Nie odpisuje na maile, na sms-y. Cisza. Bardzo się zawiodłam. Może jestem naiwna, ale nie mieściło mi się w głowie, że można się tak zachować. Nie spodziewałam się takiego oszustwa po organizatorze turnusu dla chorych dzieci, który sam jest rodzicem dziecka z problemem zdrowotnym. Mam nadzieję, że Ci Państwo wzbogacili się moim kosztem i są z siebie dumni, że okradli chore dziecko, zagarniając środki przeznaczone na rehabilitację Łukaszka. Mimo wszystko zdecydowaliśmy się wyjechać na kilkudniowy pobyt w Ustroniu. Wypocząć, a przede wszystkim nie zawieść kolejny raz Łukaszka, który bardzo czekał na wakacje. Wyjazd się udał, chociaż nie obyło się bez smutnych incydentów. Niespodziewanie, po dłuższej przerwie wróciły do Łukaszka strachy. Lęki pojawiały się wieczorami i nocą. Nie był to na szczęście powód, żeby przerwać urlop, jednak zakłócił nam beztroski wypoczynek. Przekonaliśmy się, że raczej nie mamy co liczyć, na zwyczajny spokojny wyjazd, bo zawsze znajdzie się coś, co zakłóci ten spokój. Na szczęście w ciągu dnia było spokojne. Spędzaliśmy czas spacerując po pięknym Ustroniu. Łukaszek pomoczył się w Wiśle, wrzucił do niej niezliczoną ilość kamyków. Pojeździł na rowerach. Zwiedzając okolicę miał okazję z bliska obejrzeć wiejskie zwierzęta. Spotkanie z krowami, owcami, konikami, kozami i całą resztą zagrody, bardzo Go uszczęśliwiło. Widać też było wspaniały efekty ubiegłorocznej operacji serduszka. Łukaszek ma dużo siły, jest wydolny. Potrafi na własnych nogach pokonać naprawdę duże trasy. Co bardzo nas cieszy :)
Wróciliśmy wypoczęci i gotowi przygotowywać się do pierwszego dnia w przedszkolu. Do domu zabraliśmy też niechciane lęki,, które co jakiś czas dają o sobie znać. Stres jaki towarzyszy Łukaszkowi przez lęki, nasilił kolejną przykrą dolegliwość zwana dysfagia, czyli zaburzenie połykania pokarmu. To sprawia, że nie ma on prawie w ogóle apetytu, a jedzenie każdego posiłku to próba cierpliwości dla mnie, a dla Łukaszka jakby kara. Dużo pracy przed nami, żeby pozbyć się lub chociaż zmniejszenie te dolegliwości.
Sierpień powoli się kończył, odbyliśmy kilka wizyt w przedszkolu w ramach adaptacji w nowym miejscu. Poznałam wszystkich specjalistów, którzy będą pracować z Łukaszkiem i jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że przedszkole jakie wybraliśmy, jest najlepszym miejscem na rozpoczęcie edukacji dla Łukaszka. Wydaje się, że właśnie tam otrzyma odpowiednią opiekę i pomoc jakiej potrzebuje. Przekonałam się też, ze mimo, że Łukaszkowi podoba się w nowym miejscu, nie będzie łatwo zostawić go tam samego. Każda moja próba oddalenia się kończyła się płaczem. 1 września mieliśmy mimo wszystko podjąć wyzwanie, odprowadzić przedszkolaka na zajęcia i zostawić tam samego, jednak katar pokrzyżował plany. Nasz wielki dzień, rozpoczynający edukację przedszkolną Łukaszka, został o tydzień przesunięty. Więc wszystko przed nami. Mam nadzieję, że przejdziemy przez to w miarę bezboleśnie. Wspomnienie głęboko wyryte w głowie wszystkiego co dotychczas razem przeszliśmy, z pewnością nie pomaga. Nie będzie łatwo, ani Łukaszkowi, ani mi. Będzie to dla nas wyzwanie. Po raz pierwszy, nie licząc pobytów na intensywnych oddziałach szpitalnych, zostanie beze mnie  kilka godzin. Po raz pierwszy ja zostanę kilka godzin bez Niego. Wiem jednak, że zostawię dziecko w dobrych rękach Wiem też, że na pewno zastosuję się do zaleceń wychowawcy i z udawanym spokojem odprowadzę synka do sali, pożegnam się i wyjdę, mimo że za drzwiami, jak będzie płakał zapewne„ pęknie mi serce”. Nie wiem tylko, co potem zrobię ze sobą, bo ciężko mi wyobrazić sobie po prostu wrócić do domu. Wcale sobie tego nie wyobrażam, ale wiem, że to konieczny krok, aby rozwój Łukaszka ruszał w pożądanym kierunku. Wierzę, że moje obawy są na wyrost i Łukaszek zaskoczy mnie pozytywnie, szybko odnajdzie się w nowej sytuacji i będzie zadowolony. Póki co korzystamy z ostatniego dnia przedłużonych wakacji, aby jutro powitać przedszkole i rozpocząć kolejny etap w naszym życiu.
















c.d...