piątek, 28 lutego 2014

PIĘĆ LAT MINĘŁO....





Jak ten czas leci….minął już prawie miesiąc od dnia, kiedy świętowaliśmy piąte urodziny  naszego Łukaszka.  Minęło pięć najbardziej intensywnych lat w naszym życiu. Z jednej strony wydaje się jakby dzień narodzin naszego synka był całkiem niedawno, tak wyraźnie w naszej pamięci wyryta jest każda chwila….z drugiej strony tak strasznie dużo wydarzyło się  w ciągu tych pięciu lat, że zdaje się jakby nasza walka o życie trwała od zawsze. Obraz tamtego, spokojnego, beztroskiego życia, dziś jest  bardzo mocno zatarty w naszej pamięci…

Piąty rok życia naszego synka, to kolejny rok walki o Jego życie. Kolejny rok, w którym odprowadziliśmy Łukaszka na blok operacyjny, gdzie Jego serduszko było szósty raz naprawiane…. Kolejny rok, kiedy Łukaszek z walki o swoje życie wyszedł jako zwycięzca!!! Nasz mały wielki wojownik <3

Pamiętam wszystko jakby wydarzyło się wczoraj….Pamiętam  początek, dwie kreseczki na teście ciążowym, a później ten wspaniały czas, kiedy przepełnieni szczęściem oczekiwaliśmy narodzin naszego dziecka. Pamiętam cudowny dzień, w którym On przyszedł  na świat….i kolejny dzień, kiedy usłyszeliśmy diagnozę i cały świat zawalił nam się na głowę... Pierwszy rok życia, w czasie którego nasze maleńkie serduszko cztery razy było operowane…Na zawsze w naszej pamięci pozostanie dzień, kiedy dwa dni po drugiej operacji serduszka pojawiły się powikłania neurologiczne,  rozległe krwawienie śródczaszkowe w główce naszego czteromiesięcznego wówczas synka i słowa lekarza, że powinniśmy powoli żegnać się z naszym dzieckiem…wspomnienie tamtych dni i tego co wówczas czuliśmy do dziś sprawia ból…
Pamiętamy drugi rok życia Łukaszka, kiedy po kilkunastu miesiącach oczekiwania na efekt poprzedniego zabiegu, została nam odebrana nadzieja na anatomiczną korekcję wady i nasze dziecko kolejny raz odprowadziliśmy na blok, gdzie serduszko po raz piąty było naprawiane…dwa dni później zmierzyliśmy się  kolejny raz powikłaniem neurologicznym. Wodogłowie pokrwotoczne i konieczna w tej sytuacji zastawka w główce sprawiły, że kolejne cztery razy odprowadzaliśmy nasze szczęście na blok operacyjny.…
Pamiętam jak w trzecim roku życia, los nadal bezlitośnie sprawdzał granicę naszej wytrzymałości…wypadek… kolejna dziesiąta operacja…otwarcie czaszki, ewakuacja krwiaka….Życie naszego Łukaszka kolejny raz zawisło na włosku…
Pamiętam czwarty rok życia i nasze pierwsze wymarzone wakacje nad morzem. Wciąż mam w pamięci jak po kilku dniach zostały przerwane nagłym problemem z główką Łukaszka…jak wracaliśmy w panicznym strachu, czy uda nam się dojechać na czas do oddalonej o kilka godzin drogi neurochirurgii dziecięcej…i później, ogromne problemy z zastawką w główce…diagnoza -  zespół wąskich komór i znowu następne trzy operacje głowy…
Piąty rok życia…zamiast odpoczywać i cieszyć się, że nic się nie dzieje, my rodzice desperacko walczyliśmy , aby serduszko naszego dziecka po raz kolejny zostało zoperowane….Nie mieliśmy wyjścia, od tej operacji zależało dalsze życie naszego dziecka…On nie mógł dłużej czekać….Wywalczyliśmy…Z pomocą wielu osób udało się oddać nasze ukochane serduszko w najlepsze ręce i planowane operacyjne leczenie serduszka zostało zakończone !!!

Przez pięć lat przeżyliśmy ogrom żalu, strachu, cierpienia, bólu, niepewności, ale też tyle samo radości i szczęścia….bo w pamięci jest również każda radosna chwila. Pamiętam każdy pierwszy uśmiech… pierwszy po każdej operacji, po wybudzeniu ze śpiączki, po mozolnym odzyskiwaniu zatraconych odruchów po udarze….. pierwsze słowa, tak długo wyczekany pierwszy krok….Pamiętam  każde wyjście chirurga z bloku operacyjnego, kiedy po wielu godzinach oczekiwań przekazywał nam informację, że wszystko przebiegło zgodnie z planem…Pamiętam szczęście, z każdego powrotu do domu po kolejnych zabiegach….
Pamiętam wszystko, każdy moment naszego życia…..
Każdego dnia przeżywam ogromne szczęście, kiedy budzę się i widzę radosną twarzyczkę mojego dziecka. Każdej nocy, kiedy kładę się obok Łukaszka, patrzę na Jego śliczną buźkę, jak spokojnie śpi i myślę, jak dobrze, że jest przy mnie…że żyje, że mogę  Go przytulić, pocałować…Tyle razy, tak mało brakowało i mogliśmy na zawsze stracić nasze dziecko …dlatego też mam ochotę płakać ze szczęścia, kiedy dziecko, które tyle razy otarło się o śmierć, zaplata rączki na mojej szyi i uśmiechem mówi „jesteś moją księżniczką, a tatuś jest moim królem…”  Jest taki dzielny, pogodny, radosny, ciekawy świata…..Jednak każdego dnia muszę być też  przygotowana na to, że może pojawić się kolejny  problem, komplikacja, powikłanie, że po raz kolejny przyjdzie nam walczyć, zmierzyć się z cierpieniem, strachem, bezradnością….I mimo, że na co dzień, kiedy wszystko układa się pomyślnie, staramy się żyć normalnie i traktować Łukaszka jak zdrowe dziecko, to  wystarczy jeden niepokojący sygnał, abyśmy w jednej chwili byli w pełnej gotowości. Nigdy nie wolno nam uśpić czujności, bo jak nie serce, to może pojawić się problem z głową i brak odpowiedniej reakcji, w odpowiednim czasie może mieć nieodwracalne skutki. Nikt kto nie ma chorego dziecka, nie potrafi sobie nawet wyobrazić, co znaczy każdego dnia drżeć o życie ukochanego dziecka, co dla wszystkich domowników znaczy życie w cieniu ciężkiej choroby…jak inne jest to życie. Tylko rodzice chorych dzieci wiedzą, jakimi szczęściarzami są rodzice dzieci zdrowych i jak często nie potrafią oni docenić swojego szczęścia, doszukując się każdego dnia wielkich problemów w swoim tak naprawdę, z mojego punktu widzenia, beztroskim życiu…bo nie ma nic cenniejszego niż zdrowie i żaden problem nie może równać się z ciężką chorobą dziecka…
 Nic nie nauczyło nas życia lepiej… Przewrócił nam świat do góry nogami, zmienił nie do poznania...dziś po pięciu latach walki o Jego życie nic nie jest takie samo...
Ale bez względu na to, jak inne i trudne jest teraz nasze życie, gdybym stanęła przed wyborem, odzyskać spokojne życie, ale bez Łukaszka, wybór jest oczywisty i jedyny. Nie chcę już spokojnego życia, chcę dalej walczyć do końca świata i jeden dzień dłużej.... Moim największym marzeniem jest aby moje dzieci żyły, były samodzielne i szczęśliwe.
Łukaszek żyje z połową serduszka, nigdy nie będzie zdrowy, każdy dzień może przynieść konieczność stoczenia kolejnej walki o życie, a naszym największym marzeniem jest, aby walka trwała, abyśmy mogli do późnej starości towarzyszyć naszemu dziecku w tej walce i aby to On na zawsze pozostawał zwycięzcą…..

Oddałabym wszystko, aby był całkowicie zdrowy…jednak wiem, że to niemożliwe

Możemy jedynie zrobić co w naszej mocy, aby żył i funkcjonował jak zdrowy człowiek.
Teraz, kiedy zakończyliśmy leczenie serduszka, przed nami kolejne wyzwanie….Musimy pomóc Łukaszkowi nadrobić stracony czas. Przed nami długa droga. Zaległości powstałe w trakcie długotrwałego leczenia, wymagają pracy, intensywnej rehabilitacji. I tu po raz kolejny boleśnie doświadczamy, jak mało ma do zaoferowania ma nam nasze państwo. Niezbędne terapie wspomagające rozwój, zajęcia ze specjalistami w ramach NFZ są albo niedostępne, albo rozpoczęcie ich jest tak odległe w czasie, że oczekując na nie zmarnowalibyśmy szansę…Aby do tego nie dopuścić wszystkie zajęcia, turnusy rehabilitacyjne musimy organizować prywatnie
Nie byłoby to możliwe, gdyby nie środki zgromadzone w ramach 1%. To z tych pieniędzy fundacja rozlicza nam wszystkie rachunki za koszty związane z leczeniem Łukaszka. Bez tych pieniędzy nie moglibyśmy pozwolić sobie na uczestnictwo w prywatnych terapiach, na wyjazd na turnus rehabilitacyjny…a bez tego Łukaszek, pomimo że pokazał swoją siłę i wolę życia wielokrotnie, mógłby nie mieć szansy na rozpoczęcie w odpowiednim czasie edukacji szkolnej, na nadrobienie zaległości rozwojowych, na dalsze leczenie…

Jeżeli wciąż nie wiecie, komu podarować swój 1% podatku, będę ogromnie wdzięczna jeżeli przekażecie go mojemu Łukaszkowi.

1 % podatku dla Łukaszka 
Magda, mama Łukaszka 



piątek, 14 lutego 2014

14 LUTEGO - NASZ SERDUSZKOWY DZIEŃ :)



  Ktoś kiedyś powiedział, że mieć dziecko to jak otrzymać drugie życie. To jak możliwość obserwowania z boku, jak wzrasta to, czemu sami daliśmy początek. Nic nie może się z tym równać. Duma i radość z jaką przyjmuje się każde kolejne chwile, nawet jeśli bywają trudne, rekompensuje wszystkie nieprzespane noce świata. I nieważne czy jesteś matką, czy ojcem, uczucie jest takie samo – wypływa z wnętrza, prosto z serca i wylewa się z ciebie z każdym kolejnym przytuleniem. Nagle otrzymujemy magiczne moce, które sprawiają, że jednym pocałunkiem zdejmujemy ból z obtartej nóżki czy skaleczonego paluszka. Moc pocieszania, kiedy uścisk, jest jedynym właściwym i słusznym rozwiązaniem na każdy problem. Moc, która daje nam siłę, aby zapewnić wszystko co potrzebne do swobodnego dojrzewania naszego owocu – naszego dziecka.

Dla większości Walentynki to dzień zakochanych par. Dzień, w którym planuje się kolacje przy świecach, oczekuje miłosnych deklaracji i wypraw w świat romantycznych uczuć. Ale gdy w życiu pojawia się dziecko – nic nie jest już takie samo. Nagle okazuje się, że ta drobna istota wstrząsa całym światem i stawia wszystko na głowie, i że zagarnia dla siebie nawet taki dzień, jak Walentynki! Bo nie sposób zignorować dziecko, gdy mowa o naszych najukochańszych. Romantyczne kolacje przeistaczają się w ucztę wśród kolorowych słodkości z posypką z cukrowych serduszek. Wyznaniom miłosnym i uściskom nie ma końca – z resztą, tak jak codziennie. Bo każdy dzień z dzieckiem to miłosna przygoda, która wyciska łzy szczęścia i rozpiera serce zachwytem. A wszystko za sprawą tego jednego, maleńkiego, bijącego serduszka. Gdyby nie ono, życie zupełnie straciłoby sens.

Ktoś kiedyś powiedział, że nie da się przeżyć życia dwa razy. To nieprawda. Każdy rodzic wie, że podpatrywanie i pilnowanie dziecka to jak przeżywanie na nowo już znanych nam rzeczy. Pokazywanie, uczenie, wprowadzanie dziecka w świat to przygoda, z którą nic innego nie może się równać. Dlatego gdy to małe serduszko jest słabe, cały nasz świat ogarnia chaos. Jak znieść myśl o tym, że możemy nie mieć wcale magicznej mocy? Tej, która mogła działać cuda! Tej, która leczyła każdy ból i każdą ranę! Jak to możliwe, że jesteśmy bezsilni, bezradni, zagubieni? My, rodzice, nie potrafimy naprawić serduszka naszego ukochanego dziecka.

W 1999 roku, 14 lutego został ustanowiony Dniem Wiedzy o Wrodzonych Wadach Serca. Nie bez powodu. Przecież w tym dniu, maleńkie serduszka biją najmocniej, gdy sięgają po kolejne czekoladowe serca i mówią mamie, że jest najwspanialszą „piekarką” na świecie! Chciałby się co roku przeżywać takie Walentynki - pełne uśmiechu, radości i niczym nieskrępowanej, czekoladowej uczty. Czym byłyby Walentynki bez tego małego serduszka? Czym byłoby życie matki i ojca bez dziecka?

Co roku w dzień Świętego Walentego ofiarowujemy swoje serca drugiej osobie i nie ważne, czy jest to nasza ukochana żona, cudowny mężczyzna czy dziecko. Dajemy to, co płynie wprost z naszych serc – miłość, ciepło, uśmiech. Ktoś kiedyś powiedział, że nie można uszczęśliwić wszystkich, ale każdy możne uszczęśliwić jedną osobę. To nieprawda. Przekazując 1% podatku, dajesz szansę na szczęście nie tylko maleńkiemu serduszku, ale także jego rodzicom i bliskim...."